Kandyd Leonarda Bernsteina ma smak niepospolity. W pełnym wirtuozerii utworze kompozytor po mistrzowsku połączył komercję i niebanalność. Dał światu, jak to sam określił, "muzyczną walentynkę". Dał ją między innymi śpiewakom, pisząc dziesięć uroczych, niezapomnianych partii chóru.
Premiera w Warszawie
Niewysłowioną satysfakcję sprawiła nam propozycja wzięcia udziału w XXIX koncercie z cyklu Wielka Muzyka w Małej Auli. Politechnika Warszawska od kilku sezonów organizuje wiosną tak ciekawe i oryginalne przedsięwzięcia artystyczne, że zaproszenie do zaśpiewania Kandyda miało dla nas charakter wręcz ultymatywny - było jednym z tych, których się nie odrzuca. Tym bardziej, że miała to być warszawska premiera Bernsteinowskiej "walentynki", utworu kolorowego, eklektycznie przebogatego, balansującego gdzieś pomiędzy musicalem, operetką, a operą komiczną.
Zakochany optymista
Młody, jeszcze nieopierzony, za to pełen szczerości, energii i wiary we wszechobecne dobro Westfalczyk Kandyd, zakochuje się w baronównie Kunegundzie. Bawiąc na dworze barona popełnia jednak nietakt i zmuszony jest opuścić bliską sercu wybrankę. Mimo tego, młodzieniec nie traci nadziei na odzyskanie przychylności przyszłego teścia, a co za tym idzie, powrót do ukochanej. Pomaga mu w tym filozofia optymizmu. Tę przejmuje od Panglosa, swojego nauczyciela,który wierzy, że "wszystko dzieje się
najlepiej w tym najlepszym z możliwych światów." Los płata jednak Kandydowi liczne figle, zmusza do nieustannych podróży, podczas których młody bohater doświadcza niejednego horrendum. W efekcie porzuca skrajnie optymistyczne poglądy, ale też odżegnuje się od głębokiego pesymizmu. Stwierdza, że "trzeba uprawiać swój ogródek", namawia do realizacji własnych celów. Kandydowskie "róbmy swoje" kończy słynną powiastkę Woltera, z którą muzycznie ze znakomitym skutkiem zmierzył się Bernstein.
Uczta dla chóru
Nie pozbawiony fantazji los rzuca Kandyda po całym świecie, a to do Buenos Aires, a to do Konstantynopola, Wenecji, czy też do krainy złota - Eldorado. Westfalczyk spotyka całe panopticum postaci, a zmienna rzeczywistość, w której się znajduje, ma tylko jedną stałą cechę - z każdą chwilą nikczemnieje. Tak jak Wolter ciągnie swojego bohatera z jednego miejsca w drugie, tak Bernstein proponuje chórowi zróżnicowane klimaty - wykonujemy więc klasyczny Westphalia Chorale, w lirycznym zaśpiewie wzmacniamy optymizm Panglosa w Dear Boy, gnamy jak szaleni "by rozpalić stos" w popisowym Auto-da-fe, w rytmie tanga śpiewamy po
hiszpańsku w towarzystwie staruszki z Polski (I am easily assimilated), w przepięknym chorale a cappella (Universal Good) porzucamy miraż optymizmu, bo "nie jest świat dobry, ni zły". Wreszcie w monumentalnym, przyprawiającym o drżenie serca finale (Make our garden) pełnym głosem zgadzamy się z niezależnym i nareszcie zrównoważonym poglądem Kandyda, że "wart gry jest ten znój, bo mamy dom, rąbiemy drwa, o ogród dbamy swój".
Wielobarwny brylant
Kandyd ma smak niepospolity. Kompozytor dał światu, jak to sam określił, "muzyczną walentynkę". Dał ją między innymi tym, którzy śpiewają, pisząc dziesięć uroczych, niezapomnianych chórów. Kandyd to suma doświadczeń muzycznych Bernsteina, brylant, który
mieni się rozmaitymi barwami, dzieło kosmopolityczne, poruszające tematykę poważną, momentami demonicznie, czasami wzniosłe i liryczne, gdzie indziej sowizdrzalskie. W tej różnorodności tkwi cymes muzyki Bernsteina - każdy z nas, wykonawców, znajdzie w niej coś dla siebie, każdy rzuci się w ogień za swoim ulubionym chórem.
Duży dźwięk w Dużej Auli
XXIX koncert z cyklu Wielka Muzyka w Małej Auli został ze względu na rozbudowany aparat wykonawczy (orkiestra symfoniczna, jedenastu solistów, cztery chóry) przeniesiony do Dużej Auli. Rozentuzjazmowani słuchacze, którzy tłumnie wypełnili Aulę i otaczające ją krużganki, całkowicie poddali się urokowi muzyki Bernsteina. Czar Kandyda był tym większy, że budował się właśnie w gmachu Politechniki. Duża Aula ma olbrzymią kubaturę, jest pokryta szklanym dachem, a jej wykończenie to w znacznej części lity marmur. Wszystko to sprawia, że dźwięk pochłania się tu w stopniu znikomym, za to odbija wyjątkowo intensywnie. Kończące obręb Auli krużganki dodatkowo wzmacniają dolne częstotliwości, przez co szczególnie intensywnie słyszalne są perkusje, kontrabasy i niskie głosymęskie. Badaniaakustyczne wykazały, że średni czas pogłosu w Dużej Auli wynosi 10 sekund! (dla porównania, w idealnych wręcz warunkach Studia S1 czas pogłosu to 1 sekunda) Biorąc pod wielki aparat wykonawczy, jaki zaproponował Bernstein, a także związane z nim natężenie dźwięku, słuchacze koncertu nie mieli łatwo. Poradzili sobie jednak znakomicie, bo nasz Kandyd porwał ich do końca. To był młody, jeszcze nieopierzony, szczery i pełen energii Kandyd.
Tomasz Lach, Jacek Czapiewski
autorzy śpiewają basem
w Chórze Akademickim UW
zdjęcia:
Ola Bil, archiwum PW
Więcej materiałów z koncertu na stronie Politechniki
25.03.2006, Duża Aula Politechniki Warszawskiej
Leonard Bernstein Kandyd
Soliści – Rafał Bartmiński, Jeanette Bożałek, Krzysztof Chalimoniuk, Jan Ciesielski, Paweł Goska, Michał Janczak, Katarzyna Krzyżanowska, Małgorzata Pańko, Tomasz Pieluchowski, Łukasz Rosiak, Leopold Stawarz
Narrator – Krzysztof Kolberger
Chór Akademicki Uniwersytetu Warszawskiego
Chór Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej
Warszawski Chór Międzyuczelniany
Chór Akademicki Politechniki Warszawskiej
Orkiestra Akademii Beethovenowskiej
Dyrygent – Łukasz Borowicz
Wszystkich, którzy czytając powyższe, poczuli chęć dołączenia do naszego zespołu i przeżycia kolejnych pasjonujących koncertów i wyjazdów, zapraszamy na przesłuchania w październiku.